To ciekawe jak zręcznie udaje mi się funkcjonować mimo całego bagażu jaki niosę i mimo tego, co mnie spotkało i w dalszym ciągu może spotkać.
Nie boję się ludzi. Mam grono oddanych przyjaciół, którzy wiedzą o mojej chorobie i mnie wspierają, a na co dzień nie traktują mnie inaczej, nie pytają wciąż jak i czy dobrze się czuję. Po prostu są. Mam też spore grono znajomych, którzy nie widzą i pewnie nawet nie podejrzewają, że codziennie łykam garść przeciwpsychotycznych prochów. Lubię spotykać się i z jednymi, i z drugimi. Przy pierwszych jestem w 100% sobą i możemy rozmawiać absolutnie o wszystkim, przy drugich czuję się trochę jak lepsza wersja mnie samej, ta bez choroby. I jedno, i drugie coś wnosi do mojego życia, coś wartościowego.
Mam pracę. Lepszą niż niejeden znajomy. Mimo roku opóźnienia pracuję teraz w korporacji na samodzielnym stanowisku. Robię międzynarodowe projekty i zarabiam fajne pieniądze. Nie wiem czy to zasługa leków czy mojej dojrzałości i doświadczenia (Doktor twierdzi, że to jednak nie tylko leki), ale nie przeżywam już aż tak bardzo spraw zawodowych. Mam doświadczenie, coś już umiem, na szczęście mam do kogo się zwrócić o pomoc, gdy czegoś nie wiem. Jest dobrze.
W ogóle przestałam tak bardzo emocjonalnie podchodzić do wszystkiego. Do problemów, ludzi, relacji, pracy. Moja rozchwiana emocjonalność i bagaż genetyczny prowadziły mnie zawsze w stronę psychozy. Skoro już tak nie jest i biorę leki czy to znaczy, że już nie wyląduję w szpitalu? Fajnie by było.
Ciekawe, ilu nas jest. Tych z całkiem normalnym życiem, z dobrą pracą, z rodziną, gronem przyjaciół. Nas- schizofreników i ogólnie nas- ex pacjentów psychiatryków. Ilu z nas tak jak ja żyje życiem niczym nie wskazującym na to, co przeszli, ilu po prostu sobie radzi. Jestem bardzo ciekawa.
Czasem chciałabym móc mówić głośno:" Jestem schizofreniczką. Nie biegam z siekierą po mieście i nie chcę nikogo ani siebie zabić. Żyję tak jak każdy, bo można."
Zrobiłabym to, gdybym wiedziała, że nie stracę pracy, że ludzie nie będą wobec mnie inaczej się zachowywać. Ciekawe czy kiedyś tak będzie. Ciekawe czy kiedykolwiek się odważę.
sobota, 11 maja 2013
piątek, 10 maja 2013
Po długiej przerwie...
Prawie dwa lata temu założyłam tego bloga. Chciałam się "wypisać", wywalić z siebie wszystko, co mi leżało i dochodzić do siebie po drugiem epizodzie. Udało się to bez bloga. Dziś weszłam tu z zamiarem skasowania tego wszystkiego. Po dłuższej chwili pomyślałam:" A dlaczego? Ze strachu? Wujek Google i tak wszystko zapamięta". Boję się, że trafi tu ktoś, kto mnie zna, a kto nie wie, nie zna mojej historii. Nie daj Boże ktoś z nowej pracy. Choć w sumie to mało prawdopodobne. Zresztą jakie to ma znaczenie. Już się chyba nie boję tak jak kiedyś.
W ogóle dużo się zmieniło przez te dwa lata. Po wyjściu ze szpitala wróciłam do pracy jak już wspomniałam i wszystko było ok. Skończyłam staż i po miesiącu znalazłam kolejną pracę. Świetne towarzystwo, praca mierna, zarobki głodowe. Dlatego po roku zdecydowałam się na zmianę i jestem tu gdzie jestem.
Cały czas biorę leki. Już się nie łudzę, że bez nich dam sobie radę. Choć owszem, pewnie bym dała, ale kolejny epizod przyszedłby prędzej czy później. To tylko kwestia czasu. Na szczęście są tak dobrane, że prawie nie odczuwam ich działania. A może to tylko pozory, nie wiem.
Już nie śpiewam. Ostatni koncert miałam w lutym, po wyjściu ze szpitala. Przez pewien czas miałam w sobie motywację, że działać muzycznie, ale potem mój gitarzysta wyjechał i nie było z kim grać. Od tamtego czasu była raz na jam session, ale jakoś mi nie poszło to śpiewania. Zestresowałam się i nie pokazałam na co mnie naprawdę stać. A szkoda, bo muzycy byli zawodowi. Nie wiem, może coś się jeszcze znajdzie, może coś popróbuje. Póki co jednak zbyt mocno poświęcam się nowej pracy.
Na dziś to tyle. Postaram się pisać częściej. Może ktoś zacznie czytać:).
W ogóle dużo się zmieniło przez te dwa lata. Po wyjściu ze szpitala wróciłam do pracy jak już wspomniałam i wszystko było ok. Skończyłam staż i po miesiącu znalazłam kolejną pracę. Świetne towarzystwo, praca mierna, zarobki głodowe. Dlatego po roku zdecydowałam się na zmianę i jestem tu gdzie jestem.
Cały czas biorę leki. Już się nie łudzę, że bez nich dam sobie radę. Choć owszem, pewnie bym dała, ale kolejny epizod przyszedłby prędzej czy później. To tylko kwestia czasu. Na szczęście są tak dobrane, że prawie nie odczuwam ich działania. A może to tylko pozory, nie wiem.
Już nie śpiewam. Ostatni koncert miałam w lutym, po wyjściu ze szpitala. Przez pewien czas miałam w sobie motywację, że działać muzycznie, ale potem mój gitarzysta wyjechał i nie było z kim grać. Od tamtego czasu była raz na jam session, ale jakoś mi nie poszło to śpiewania. Zestresowałam się i nie pokazałam na co mnie naprawdę stać. A szkoda, bo muzycy byli zawodowi. Nie wiem, może coś się jeszcze znajdzie, może coś popróbuje. Póki co jednak zbyt mocno poświęcam się nowej pracy.
Na dziś to tyle. Postaram się pisać częściej. Może ktoś zacznie czytać:).
Subskrybuj:
Posty (Atom)