niedziela, 19 października 2014

Zmiana.

Dzieje się. Postanowiłam wziąć się w końcu za siebie i zapisałam się na program odchudzający. Od dwóch dni jestem na diecie i póki co czuję się o niebo lepiej. Żadnych sensacji żołądkowych i przede wszystkim nie jestem głodna. Od jutra zaczynam treningi. Boję się trochę, bo moja aktywność fizyczna ostatnimi czasy jest równa zeru. No ale nic. Od czegoś trzeba zacząć. Mam zamiar trwale zmienić nawyki żywieniowe i więcej się ruszać, bo leki i lenistwo zrobiły ze mnie naprawdę wieloryba. Nie chodzi już nawet od aspekty wizualne, ale o zdrowie...

Druga nowość to to, że poznałam w końcu innego schizola. Weszłam na forum, o którym kiedyś pisałam i był tam jego post, o tym, że chętnie by z kimś pogadał. Odezwałam się do niego i gawędzimy tak sobie od kilku dni. A. jest ode mnie starszy o rok. Choruje mniej więcej tyle co ja. Pracuje, żyje normalnie, wygląda na całkiem do rzeczy faceta. Denerwuje mnie w nim tylko jedna rzecz: w rozmowie mam wrażenie szuka trochę rywalizacji pod tytułem tego, kto z nas jest bardziej zdrowy, samodzielny i aktywny. Mam nadzieję, że to tylko moje wrażenie i że będzie mylne, bo przecież nie o to chodzi. Nie chcę, żeby ktoś mi zazdrościł albo udowadniał, że jest lepszy ode mnie. Szukałam kogoś z kim da się fajnie pogadać, kogoś, kto ma podobne doświadczenia do moich. No nic, zobaczymy jak się sprawa rozwinie.

Póki co żyję wyjazdem do Berlina i przeprowadzką. Obu nie mogę się doczekać. Czasie, płyń trochę szybciej!:)


niedziela, 12 października 2014

Life goes on...

Przeczytałam dziś całego bloga  i zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak wiele zmian zaszło w moim życiu, jak pozmieniali się ludzie... Miasto, w którym mieszkam nazywałam różnie. Od dziś niech pozostanie Dużym M., a C. niech będzie miastem rodzinnym. A ludzie...

Wczoraj wspomniałam o Małym J. - to synek K&M (moich przyjaciół z C.). Jest równie kochany jak Słodki Łobuz, gdy był mały. Ma półtora roku. Jeszcze nie mówi, ale mam wrażenie, że rozumie więcej niż się wszystkim wydaje.

Słodki Łobuz ma już chyba jakieś 6 lat. Jak ten czas leci... Rzadko go widuję, bo rzadko jestem w C. Za to jego rodzice B&C o mały włos nie wzięli rozwodu- rozeszli się na rok. To był szok dla wszystkich, bo są parą od liceum i wszyscy stawiali ich za wzór. Na szczęście (mam nadzieję, że szczęście) znów są razem. Dziś widzę się z B. Wszystko mi opowie.

Z N. nie rozmawiam od ponad 3 lat. Wiem tylko, że ma syna i że nie jest szczęśliwa w dziwnym związku, w jakim jest z matką dziecka. K&M mają z nim sporadyczny kontakt.

Pierwsza K, mieszka w Berlinie. Przyjeżdża co jakiś czas do Polski. Ja też u niej byłam raz i pod koniec miesiąca jadę znów. Będzie Haloween w Berlinie- coś czuję, że będzie o czym pisać:).

Druga K. mieszka w Z.- małym miasteczku niedaleko C. Rzadko się widujemy, ale dalej jest dla mnie bardzo ważna. Niestety jest bardzo zapracowana, ale to właśnie z nią jadę do Pierwszej K.

T. ma nowego chłopaka - P, i mieszkają w Zurychu. Byłam u nich w maju i mam nadzieję spotkać się z nimi w okolicach Bożego Narodzenia. Dotąd wynajmowałam z Bratem mieszkanie od mamy T,, ale od listopada wyprowadzam się.

Wspominałam też niedawno o N, choć powinnam nazwać go N2, bo jeden N już jest. No w każdym bądż razie wspomniałam o nim też jako o Współlokatorze i niech tak już zostanie.

No i jest też P. Od jakiegoś czasu zbliżyłyśmy się do siebie i chyba śmiało mogę powiedzieć, że zaczyna się to powoli przeradzać w przyjaźń.




Nasuwa się pytanie: po co ta systematyzacja? A no po to, bo zacznę pisać i Ci ludzie i miejsca będą się przewijać. Tak. To już postanowione:).


sobota, 11 października 2014

Jesień

Podobno źle wpływa na nas, schizofreników. W tym roku jakoś wyjątkowo jej nie czuć, bo temperatury wiosenne, a nawet letnie. Po pierwszym epizodzie czasem newralgicznym był dla mnie sierpień. Teraz listopad. W tym roku mijają trzy lata od drugiego epizodu.

Niby wszystko na plus- praca jest, pieniądze są, przyjaciele są, niedługo będzie nowe mieszkanie... Jednak czegoś wciąż brak... Brak entuzjazmu, brak woli, brak energii- to już zupełnie inna ja. Nie wiem czy to wynik farmakoterapii czy ogólnej zmiany, jaka we mnie zaszła odkąd pojawiła się choroba. A może mi po prostu potrzeba miłości? Może gdybym w końcu kogoś znalazła wszystko by się odmieniło? Na pewno. Nie jest to jednak taka prosta sprawa. Obawa przed odrzuceniem i nadprogramowe kilogramy skutecznie hamują mnie przed wchodzeniem w relacje głębsze niż przyjacielskie czy koleżeńskie. Inne miłości i pasja te jakoś ostygły... Niby śpiewam, ale nie daję mi to aż takiej radości jak kiedyś. Może powinnam poszukać innej aktywności, w której będę się realizować? Może pisanie? Hmm... Widać po blogu, że na to też ciężko mi się zdobyć regularnie. Ach, rozlazła jestem i tyle choć staram się.

W "Charakterach" piszą o Światowym Dniu Zdrowia Psychicznego, który przypadł na wczoraj. Wysłałam do nich list i link do bloga. Może ktoś przeczyta, może się zainteresuje, może zmobilizuje mnie to do tego, żeby się za to porządnie wziąć.

Póki co przyjechałam na weekend do domu rodzinnego. Miło tu, choć pusto i sennie. Pierwsza K. przyjechała też i wyszłyśmy wczoraj na małe co nieco. Dziś z kolei odwiedziny u Małego J. Chyba pora się zbierać.

Ze wszystkiego najbardziej cieszę się na rychłą przeprowadzkę, Już planuję jak się urządzimy tam z moim nowym Współlokatorem. Oczywiście wszyscy łączą nas w związek co najmniej romantyczny. Jakby nie można było mieć po prostu kolegi. Fajnie będzie.

Postaram się tu częściej zaglądać. Może znowu zacząć pisać...