Nie dbam o tego bloga w ogóle. Pewnie dlatego, że nikt go nie czyta, a ja mnie to jakoś nie obchodzi. W sumie nawet wolę jak tak jest. Nie muszę się odsłaniać przed nikim obcym jako chora. Nie lubię tego robić, choć ostatnio się przełamałam i powiedziałam o wszystkim bardzo dobrej koleżance. Okazało się, że nie jestem osamotniona w mojej historii. P. też ma za sobą coś w rodzaju epizodu psychotycznego z tą tylko różnicą, że nie skończyło się to szpitalem i nie było takie ostre. Miałyśmy o czym gadać przez parę następnych dni non stop. W naszej post studenckiej grupie jest jeszcze kilka osób i w sumie stwierdziłam, że nie będę robić z tego tajemnicy. Gdy przyjdzie czas, nadarzy się sprzyjająca okoliczność, mogę się tym z nimi podzielić. N. już wie, bo P. mu powiedziała i podobno trochę się zmartwił. Na szczęście nie jest aż tak empatyczny, że będzie chciał łączyć się ze mną w bólu i w zmaganiach z życiem codziennym.
A życie codzienne jest szare. Pracuję cały czas z lekarzem nad tym, żeby tak dopasować leczenie, żebym była jak najbardziej aktywna, ale po okresie adaptacji do nowego leku, apatia i senność wraca. Życie toczy się trochę obok mnie. Codziennie rano wstaję, idę do pracy, robię, co muszę i tak w kółko. Czasem gdzieś wyjdę, spotkam się z kimś, ale nic mnie nie cieszy. Czyli mamy powtórkę z rozrywki. Funkcjonuję lepiej niż na Rispolepcie, ale objawy negatywne nie wycofują się. Z tą róznicą, że raczej nie mam widoków na odstawienie leków...
W sumie to zdecydowałam się napisać, bo usłyszałam dziś w radiu o książce "Wszystkie anioły jedzą 3 razy dziennie". Autorka opisuje w niej swój pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Oczywiście samą książkę od razu zamówiłam, ale przyciągnęło mnie zdjęcie dziewczyny na okładce, która była łudząco podobno do jednej z pacjentek oddziału, na którym leżałam ostatnio. To już dwa lata temu... Masakra. A wydaje mi się jakby to było wczoraj. Często myślę o ludziach, których tam spotkałam. Większość z nich mieszka tu, a nigdy się jeszcze nie spotkaliśmy. No po za jednym przypadkiem, gdy spotkałam K. na pkp, ale była chyba w kiepskim stanie, bo mnie nie poznała i nie wyglądała zbyt dobrze.
Muszę znaleźć jakiś sposób na ten marazm. Coś zmienić. Myślałam nad tym, żeby zostać wolontariuszką w jakiejś fundacji, która pomaga osobom podobnym do mnie, ale wciąż nie jestem pewna czy chce mieć styczność z chorobą- nawet jeśli dotyczyłoby to innych ludzi. Ale jakaś zmiana musi być. Koniecznie. Muszę to przezwycięzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz