niedziela, 16 lutego 2014

Takie życie...

Przeczytałam książkę. Podobno dla niektórych jest mocna. Z pewnością nie są to ludzie, którzy przebywali w psychiatryku. Autorka zresztą nie przebywała w "zwyczajnym". Nie ma mowy o pasach, mściwych pielęgniarach i panach ubranych na niebiesko, którzy w te pasy zawiązywali. Ja w sumie też nigdy nie doświadczyłam tego na własnej skórze, ostatnio w sumie o mały włos, ale widziałam to i czułam, że jak mi całkiem odwali, to mogę tak skończyć. Jest jednak jedna rzecz, która nie daje mi spokoju. Wniosek z tej historii jest taki, że czasem nawet 21 tygodniu w psychiatryku nie pomaga. Dziwne, ale dopiero dziś sobie to uświadomiłam.

U mnie zawsze było tak, że trafiałam do szpitala w stanie ostrym, gdzieś "po drugiej stronie tęczy"- jak zwykłam mówić i cały pobyt to był powrót do równowagi, która zawsze po określonej dawce psychotropów i pewnym czasie, wracała. Ostatnim razem poznawałam po sobie, że jest ze mną lepiej, gdy zaczęłam zauważać zły stan innych pacjentów. Nie mówię tu o wyskokach, które były na porządku dziennym, ale o sprawach bardziej subtelnych- nieobecnych oczach, umęczonych twarzach i czymś takim trudno uchwytnym, ciężkim do zdefiniowania. Tuż przed wyjściem takich ich właśnie widziałam. Nie przyszło mi do głowy, że oni już tacy mogą pozostać, że to najdalszy punkt na drodze zdrowienia, do jakiego mogą dojść.

To nie jest jednak dobry pomysł, żeby zacząć jakiś wolontariat... No bo kto przychodzi na takie zajęcia? Sprawa oczywista. Ci, którzy nie pracują i jedyną aktywnością, jaka im pozostaje są właśnie zajęcia/ Nie wiem czy jestem gotowa na spotkanie z ludźmi, którym może się nie polepszyć, którzy w takiej półnormlaności juz pozostaną, dla których to osiągnięcie porównywalne z tym, że mam pracę  i w miarę nornalne życie. Być może to okrutne, ale chyba nie dam rady. Bo kim niby miałabym dla nich być? Światełkiem w tunelu, wyjątkiem od reguły, kimś, o kim by mówiono: "ona może, to Ty też". Może w pewien sposób poprawiłoby mi to samopoczucie, ale czy ja bym była w stanie rzeczywiście komuś pomóc? Czy świecąc przykładem sprawiłabym., że ktoś znajdzie pracę, zacznie być bardziej smaodzielny? Czy to w ogóle możliwe? Nie wiem.

Najbardziej chciałabym spotkać kogoś, kto jak ja wiedzie normalne życie i niesie ze sobą podobnego. Na pewno jest gdzieś ktoś, kto ma pracę, być może rodzinę i co wieczór łyka grzecznie garsteczkę psychotropów, żeby znienacka nie odjechać. Chciałabym kogoś takiego poznać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz