środa, 1 lutego 2012
niedziela, 29 stycznia 2012
Teraźniejszość
Gały mi spuchły:).
Dziś niemal cały dzień poświęciłam na wklepywanie zaległych notek. Chciałam, żeby ktoś, kto to przeczyta, poznał moją historię. Nie chciałam zaczynać od tego, że właśnie wychodzę z drugiego epizodu choć właśnie tak jest.
Chcę, żeby ktoś, kto to przeczyta zobaczył, że mam schizofrenię i normalne życie. Czekam mnie teraz wiele zmian, więc zapowiada się blog z wartką akcją:).
Czytajcie mnie, proszę:).
Dziś niemal cały dzień poświęciłam na wklepywanie zaległych notek. Chciałam, żeby ktoś, kto to przeczyta, poznał moją historię. Nie chciałam zaczynać od tego, że właśnie wychodzę z drugiego epizodu choć właśnie tak jest.
Chcę, żeby ktoś, kto to przeczyta zobaczył, że mam schizofrenię i normalne życie. Czekam mnie teraz wiele zmian, więc zapowiada się blog z wartką akcją:).
Czytajcie mnie, proszę:).
16 stycznia 2011
Nie wiem po co aż tak bardzo się bałam. Co prawda nie było mnie niemal dwa miesiące, ale nie było się czego bać. Wszystko jest jak najbardziej ok.
Dziś wróciłam do pracy. Nikt o nic nie pytał. Bałam się, że zaczną mnie inaczej traktować, ale wszyscy zachowują się jakby nic nie wiedzieli i to mi bardzo odpowiada.
Wiem już na pewno, że w lutym będę musiała szukać pracy, bo firma tnie koszty, więc pierwsza lecę ja. I nie chodzi o robotę, ale o to, że jestem tam najkrócej. Czyli, że wszystko zaczynam od nowa.
Bardzo mi dobrze z H. Mieszka też z nami T. We trójkę stwierdziłyśmy, że dobrze się złożyło, że mieszkamy razem, że jesteśmy sobie teraz potrzebne. T. i H. na swoich zakrętach życiowych, ja na moim schizofrenicznym zakręcie. Będziemy się wspierać. I to jest najważniejsze
Dziś wróciłam do pracy. Nikt o nic nie pytał. Bałam się, że zaczną mnie inaczej traktować, ale wszyscy zachowują się jakby nic nie wiedzieli i to mi bardzo odpowiada.
Wiem już na pewno, że w lutym będę musiała szukać pracy, bo firma tnie koszty, więc pierwsza lecę ja. I nie chodzi o robotę, ale o to, że jestem tam najkrócej. Czyli, że wszystko zaczynam od nowa.
Bardzo mi dobrze z H. Mieszka też z nami T. We trójkę stwierdziłyśmy, że dobrze się złożyło, że mieszkamy razem, że jesteśmy sobie teraz potrzebne. T. i H. na swoich zakrętach życiowych, ja na moim schizofrenicznym zakręcie. Będziemy się wspierać. I to jest najważniejsze
31 grudnia 2011
Jestem już w domu. Nareszcie. Nie wiem czy tylko teraz tak
jest czy rzeczywiście tym razem będzie inaczej.
Po pierwsze zmienili mi leki. Teraz jest Zeldox i Perazinum.
Niestety aż dwa neuroleptyki, ale czuję się o dziwo lepiej niż na samym
Rispolepcie. Mój nowy lekarz jest o niebo lepszy niż poprzedni. Ufam mu i on
ufa mi. Po kilkudniowym pobycie w szpitalu dał mi wolne wyjścia najpierw z
rodziną, a potem też ze znajomymi. Mówiłam mu gdzie chodzę i dlaczego się boję.
Mówiłam mu o wszystkim, a on w zamian obdarzał mnie zaufaniem. Przybrało to
nawet karykaturalną formę, bo pacjenci widzieli, że jestem traktowana
generalnie tak jak chcę. Dostawałam wszystko, czego chciałam. Wystarczyło
poprosić. Przezywali mnie Wielkim Bratem i myśleli, że donoszę, a ja nigdy nie
poruszyłam w gabinecie innego tematu niż moje własne problemy. Nie przejmowałam
się tym. Skupiłam się na sobie i swoim powrocie do zdrowia i jak zwykle miałam
olbrzymie wsparcie.
Dziś jestem w domu. Zajmuję sobie ciągle jakoś czas, żeby
nie myśleć, żeby nie wracać do tego, co złe. Cały czas ktoś mnie odwiedza, ja
odwiedzam kogoś, żeby nie musieć sobie głośno i wyraźnie powiedzieć: „Myliłaś
się. Jesteś chora.”
Dziś jest Sylwester. Nie mam zamiaru spędzać go w domu.
Pierwsza i Druga K. zabierają mnie ze sobą na przebieraną imprezę. Wszystko
ułożyło się tak, że nawet będzie tam dla mnie miejsce do spania, gdy mnie
zetnie po wieczornej dawce leków. Na tę okoliczność wymyśliłam sobie stosowne
przebranie. Będę Kopciuszkiem. Mam piękną balową suknię i… jednego zgrabnego
bucika. Będę chodzić, szukać księcia, a po północy po prostu zniknę.
24 grudnia 2011
Nie zdążyłam. Chciałam wysłać pamiętnik na konkurs i nie
zdążyłam.
Pokręcił się też cały mój zamysł. Pisząc go zdaję się mówić
do czytelnika: „Spójrz, przeszłam przez piekło, ale żyję tak jak Ty. Tacy
ludzie jak ja są obok Ciebie i pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.
Spójrz, jesteśmy NORMALNI.” Z kolei do takich jak ja mówię: „Zobaczcie, schizofrenia
to nie wyrok. To że ktoś Wam powiedział, że już zawsze tak będzie i że trzeba
nauczyć się z tym żyć, nie jest prawdą.
Ja nie biorę już leków i wróciłam do normalnego życia. Poza tym leki
wcale nie pomagają, prawda? Ok, może wyciągają Cię z psychozy, ale wrzucają w
bagno skutków ubocznych. Uwierzcie, że można czuć się dobrze bez nich!”
Dziś właściwie już nie wiem, co mam pisać. Są święta. Nie
czuję ich. W domy stoi choinka, lecą kolędy i wszystko jest cudownie jak
zawsze, ale ja wczoraj wyszłam ze szpitala.
Przyszedł drugi epizod. Nie wiem, o czym mam dalej
pisać.
15 listopada 2011
Wyprowadziłam się. Mieszkam teraz z H.
Nie mogłam już dłużej tam wytrzymać. Niby nie wierzę w to,
co usłyszałam, ale jakoś nie mogę tam już być. T. i tak nie mieszka z nami już
od miesiąca, bo rozstała się z M1. Już nic nie jest tak jak było. Musiałam
zmienić powietrze, bo A. zaczęły mi wyjątkowo działać na nerwy. Dobrze mi z H.
Mamy kota i jest git. Tylko ze snem mam ostatnio problemy. Gdzieś z tyłu głowy
kołacze mi się gdzieś lekarz. Nie wiem tylko czy to przemęczenie czy sygnał
alarmowy.
We’ll see. Niech przyjdzie już słońce po tej burzy.
5 listopada 2011
Trzeba było nie wychodzić na tą imprezę. Trzeba było zostać
w domu i już.
Nie usłyszałabym wtedy tylu niemiłych słów o ludziach, o
których myślałam, że wiem więcej niż oni sami. Ostatnie prawie dwa lata mojego
życia stały się farsą. Nie wiem już komu i w co mam wierzyć.
A mogło być tak pięknie. Co z tego. Nie jestem teraz w
stanie myśleć o niczym, bo nie wiem, co mam myśleć.
Pora uciekać.
26 września 2011
Zmęczona jestem. Kocham Duże M., ale nie jest to miłość
łatwa. Jesteśmy już razem niemal sześć lat i zdążyliśmy się poznać całkiem
nieźle. Często złościmy się na siebie.
W Dużym M. wkurza mnie to, że jest takie głośne. Wyjące
karetki potrafią mnie obudzić w środku nocy. Tłumy na ulicach i sklepach czasem
doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Z drugiej jednak strony Duże M. jest
piękne i ma wiele do zaoferowania. Nie można się w nim nudzić. Duże M. złości
się, gdy w pełni nie korzystam z tego, co ma mi do zaoferowania: kino, teatr,
opera, kluby, puby, skwerki, parki i kto wie co jeszcze. Z atrakcji Dużego M.
korzystam najczęściej w weekend. Zdarza się jednak, że uciekam na weekend do C.
i pewnie wtedy Dużemu M. jest smutno, bo o nim nigdy nie mówię „dom”, o C.
zawsze.
Duże M. musi jeszcze zasłużyć na miano domu. Brakuje mi
bowiem kogoś, z kim mogłabym ten dom tu stworzyć. Duże M., podsuń mi więc kogoś
takiego. Wszak przystojnych mężczyzn masz bez liku!:)
17 września 2011
Znam T. od szkoły podstawowej. Chociaż nie jest jedyną moją
przyjaciółką, zawsze o wszystkim dowiadywała się pierwsza. Gdy wyprowadziła się
z C. do Wielkiego M. pisałyśmy do siebie listy (tak, tak na papierze!)
nakrapiane łzami. Gdy się po raz pierwszy poważnie zakochałam, T. była pierwszą
osobą, której o tym powiedziałam. To samo zrobiłam też dziś z moimi wypocinami.
Zawsze lubiłam pisać. Chyba nawet bardziej dla siebie niż dla
innych. T. zawsze wspomina jak nasza nauczycielka od polskiego zalewała się
łzami nad moimi wypracowaniami. Innymi słowy T. zawsze mi we wszystkim
kibicuje, a po pijaku zawsze wyznaje miłość. Pewnie dlatego uczyniłam ją
pierwszym czytelnikiem tego pamiętnika.
Wnioski były dwa: trzeba pisać dalej i drugi, taki mój
osobisty: czy moi przyjaciele znają mnie naprawdę? Pierwsze co usłyszałam to
to, że T. zobaczyła mnie inną niż taką jaką zawsze znała, z jaką już przecież
sporo czasu mieszka. T. nie sądziła też, że muzyka jest aż tak dla mnie ważna.
Wiedziała, że ją lubię, ale nie że to taka wielka część mojego życia. Cóż, może
ludzie widzą w nas tylko to co chcą zobaczyć albo to my pokazujemy każdemu inną
kawałek siebie?
Tak czy siak T. jak zwykle mi kibicuje. Kocham ją. No i
oczywiście piszę dalej.
10 września 2011
Jakiś czas temu napisałam, że zapisałam się na kurs prawa
jazdy. Nie napisałam za to, ile zdrowia zachodu przyniosło mi to, żeby w końcu
wsiąść za kółko. Zapisałyśmy się razem z O.- moją współlokatorką. Była jakaś
promocja dla Pań, jedyne 800 zł, więc poszłyśmy. Pomyślałam, że czas najwyższy.
Poza tym przyda mi się to w pracy.
Poszłyśmy więc. Okazało się, że cena jest tak promocyjna, bo
właściciel szkoły jazdy jest bankrutem. Żaden instruktor nie chciał u niego
pracować i tym sposobem trafiłam na Bercika – mojego trzeciego i mam nadzieję
ostatniego instruktora. Nazwałam tego pociesznego Pana Bercik, bo jakiś czas
temu oglądałam w TVN-ie serial para dokumentalny o kursach jazdy na Śląsku. No
i był tam przekomiczny instruktor Bercik, a jako, że i mój jest przekomiczny,
to nadałam mu takie samo imię,
Trzeba wiedzieć o mnie jedno. Jestem totalną drogową
fajtłapą. Tak długo zabierałam się do pójścia na kurs, bo mam poważne
wątpliwości co do tego, czy w ogóle powinnam jeździć. Poza tym oczywiście boję
się jeździć po Dużym M.
Pierwsza jazda z Bercikiem była tydzień temu. Od razu
wiedziałam, że mam do czynienia z człowiekiem innym niż każdy. Zaczęło się od
tego, że umówiłam się z nim pod szkołą jazdy, a Bercik nie przyjechał.
Oczywiście byłam wściekła. Poszłam od razu do właściciela, powiedziałam, że mam
już tego dość i zażądałam zwrotu dokumentów w celu przeniesienia ich do innej,
lepszej szkoły. Właściciel dał mi je, ale po chwili zadzwonił do mnie Bercik i
zaczał: „ Weź, daj spokój, czekaj, jadę już po Ciebie. Dziewczyno, ceregieli
nie rób. Żeśmy się umówili pod moim domem, bo z każdym się tak umawiam. Zaraz
będę. Nie jedź do domu. Weź daj spokój, dziewczyno!”. To była nasza pierwsza
rozmowa. Potem było już gładko. Po godzinie jazdy wiedziałam już wszystko o
właścicielu szkoły, jego młodej kochance i tarapatach finansowych, w jakie
przez nią popadł. Wiedziałam też, że Bercik ma dwójkę dzieci, żonę w USA i że
spódniczki też lubi, zwłaszcza młodsze. Chociaż w sumie wiek chyba nie gra
roli, bo gdy usłyszał, że mój tato jest w Hiszpanii, a mama sama w Polsce,
domagał się, żebym koniecznie umówiła ich na kawe. Naśmiałam się szczerze jeżdżąc
z nim po mieście. Szkoda tylko, że nie pozwalało mi się to skupić na jeździe i
doprowadziłam do kilku niezbyt bezpiecznych sytuacji. Jedna miała na przykład
miejsce, gdy na rondzie nagle krzyknął: „ O patrz, patrz, taką se dachówkę
kupiłem do domu. Fajna nie? Taka brązowa, ale nie ciemna bardzo”. Pożegnał mnie
za to stwierdzeniem: „Ja mam tylko nadzieję, że do zimy Ty się nauczysz
jeździć, bo jak nie, to jak założysz ciężkie buty to i mnie, i siebie zabijesz
jak tak będzie jeździć”.
Hmm, będę walczyć, ale może to, że mam trzeciego z kolei
instruktora to nie tylko wina szkoły, ale i mojej fatalnej jazdy? Się okaże.
Subskrybuj:
Posty (Atom)