niedziela, 29 stycznia 2012

31 grudnia 2011


Jestem już w domu. Nareszcie. Nie wiem czy tylko teraz tak jest czy rzeczywiście tym razem będzie inaczej.
Po pierwsze zmienili mi leki. Teraz jest Zeldox i Perazinum. Niestety aż dwa neuroleptyki, ale czuję się o dziwo lepiej niż na samym Rispolepcie. Mój nowy lekarz jest o niebo lepszy niż poprzedni. Ufam mu i on ufa mi. Po kilkudniowym pobycie w szpitalu dał mi wolne wyjścia najpierw z rodziną, a potem też ze znajomymi. Mówiłam mu gdzie chodzę i dlaczego się boję. Mówiłam mu o wszystkim, a on w zamian obdarzał mnie zaufaniem. Przybrało to nawet karykaturalną formę, bo pacjenci widzieli, że jestem traktowana generalnie tak jak chcę. Dostawałam wszystko, czego chciałam. Wystarczyło poprosić. Przezywali mnie Wielkim Bratem i myśleli, że donoszę, a ja nigdy nie poruszyłam w gabinecie innego tematu niż moje własne problemy. Nie przejmowałam się tym. Skupiłam się na sobie i swoim powrocie do zdrowia i jak zwykle miałam olbrzymie wsparcie.
Dziś jestem w domu. Zajmuję sobie ciągle jakoś czas, żeby nie myśleć, żeby nie wracać do tego, co złe. Cały czas ktoś mnie odwiedza, ja odwiedzam kogoś, żeby nie musieć sobie głośno i wyraźnie powiedzieć: „Myliłaś się. Jesteś chora.”
Dziś jest Sylwester. Nie mam zamiaru spędzać go w domu. Pierwsza i Druga K. zabierają mnie ze sobą na przebieraną imprezę. Wszystko ułożyło się tak, że nawet będzie tam dla mnie miejsce do spania, gdy mnie zetnie po wieczornej dawce leków. Na tę okoliczność wymyśliłam sobie stosowne przebranie. Będę Kopciuszkiem. Mam piękną balową suknię i… jednego zgrabnego bucika. Będę chodzić, szukać księcia, a po północy po prostu zniknę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz