Jestem już w domu. Nareszcie. Nie wiem czy tylko teraz tak
jest czy rzeczywiście tym razem będzie inaczej.
Po pierwsze zmienili mi leki. Teraz jest Zeldox i Perazinum.
Niestety aż dwa neuroleptyki, ale czuję się o dziwo lepiej niż na samym
Rispolepcie. Mój nowy lekarz jest o niebo lepszy niż poprzedni. Ufam mu i on
ufa mi. Po kilkudniowym pobycie w szpitalu dał mi wolne wyjścia najpierw z
rodziną, a potem też ze znajomymi. Mówiłam mu gdzie chodzę i dlaczego się boję.
Mówiłam mu o wszystkim, a on w zamian obdarzał mnie zaufaniem. Przybrało to
nawet karykaturalną formę, bo pacjenci widzieli, że jestem traktowana
generalnie tak jak chcę. Dostawałam wszystko, czego chciałam. Wystarczyło
poprosić. Przezywali mnie Wielkim Bratem i myśleli, że donoszę, a ja nigdy nie
poruszyłam w gabinecie innego tematu niż moje własne problemy. Nie przejmowałam
się tym. Skupiłam się na sobie i swoim powrocie do zdrowia i jak zwykle miałam
olbrzymie wsparcie.
Dziś jestem w domu. Zajmuję sobie ciągle jakoś czas, żeby
nie myśleć, żeby nie wracać do tego, co złe. Cały czas ktoś mnie odwiedza, ja
odwiedzam kogoś, żeby nie musieć sobie głośno i wyraźnie powiedzieć: „Myliłaś
się. Jesteś chora.”
Dziś jest Sylwester. Nie mam zamiaru spędzać go w domu.
Pierwsza i Druga K. zabierają mnie ze sobą na przebieraną imprezę. Wszystko
ułożyło się tak, że nawet będzie tam dla mnie miejsce do spania, gdy mnie
zetnie po wieczornej dawce leków. Na tę okoliczność wymyśliłam sobie stosowne
przebranie. Będę Kopciuszkiem. Mam piękną balową suknię i… jednego zgrabnego
bucika. Będę chodzić, szukać księcia, a po północy po prostu zniknę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz