Wróciłam dziś do Wielkiego Miasta. Cały weekend spędziłam z
rodzicami. Wpadła też Pierwsza K.
Jestem trochę spokojniejsza. Dalej boję się, że w pracy
wiedzą, że odwiedzałam swego czasu poradnię zdrowia psychicznego, ale teraz
wiem też, że przesadzam ze swoimi obawami. Jak zwykle zresztą. Wszyscy mówią:
”Nie daj się wpędzić w kanał choroby. Świetnie sobie radzisz, nie poddawaj
się.” Jest w tym coś. Nie zmienia to jednak faktu, ze strasznie się boję. Taka
już moja natura. Zresztą jak mam się nie bać, jeśli mam doświadczenia, jakie
mam.
Gdy brałam jeszcze leki i mieszkałam w B., poszłam prywatnie
do neurologa, bo coś dziwnego działo się z moją lewą dłonią. Skierował mnie tam
lekarz pierwszego kontaktu. Poszłam prywatnie, bo państwowo musiałabym czekać
wieczność. Neurolog był miły do momentu aż powiedziałam, że przyjmuję
neuroleptyki. Wtedy stwierdził, że jedząc w niedzielę za mocno się podpieram i
to pewnie dlatego cierpnie mi ręką. Dostałam receptę, a na niej… lek na zgagę!
Cudownie. Nie miałam siły z nim gadać i nie chciałam.
Dlatego mimo wszystko boję się iść do pracy i nie wiem, co
robić. Najlepiej chyba po prostu pracować jak gdyby nigdy nic. Musi być dobrze.
Nie ma innej opcji. Poza tym dziś widziałam chyba najpiękniejszą tęczę w moim
życiu. Przecinała w poprzek całe ciemnogranatowe niebo. Wszyscy ludzie
wyciągnęli aparaty, co też uczyniłam i ja. Zdjęcie nie wyszło, ale pojawił się
na mojej twarzy uśmiech. Musi być dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz