niedziela, 29 stycznia 2012

15 czerwca 2011


Ogłaszam dzień dzisiejszy dniem szczęścia. Ogłaszam siebie dzieckiem szczęścia. Nie wiem, jak wytłumaczyć to, co mnie ostatnio spotyka.
Zaczęło się od jazdy na gapę. Jechałam w poniedziałek na uczelnię, a jako, że jeżdżę teraz komunikacją miejską rzadko, korzystam z biletów jednorazowych. Taki też zakupiłam wsiadając rano do autobusu. W połowie drogi sympatyczna para wyciągnęła identyfikatory i rozpoczęła kontrolę biletów. Nic nadzwyczajnego. Zdarza się. Dojechała na uczelnię i pomaszerowałam na zajęcia. Rok akademicki dobiega końca i w związku z tym zajęć mam coraz mniej. W przerwie między nimi chciałam na krótko wyskoczyć do miasta, dwa przystanki od uczelni. Pomyślałam sobie: ” Dwa przystanki? Nie ma sensu kupować biletu. Poza tym rano była kontrola. Niemożliwe, żeby w tym samym autobusie, na tej samej trasie trafiła się dosłownie po kilku godzinach”. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wracałam sobie w najlepsze, na wpół zadowolona (udało się, właśnie dojeżdżałam do przedostatniego przystanku), na wpół podenerwowana (jechałam przecież na gapę), gdy do autobusu wsiadła znajoma sympatyczna para. Najpierw zrobiło mi się gorąco, a potem ukradkowo zaczęłam grzebać w portfelu w poszukiwaniu skasowanego biletu, na którym data i godzina były na tyle niewidoczne, że niemożliwe do odczytania (nie ma się czym chwalić, ale tym sposobem już raz mi się upiekło). Sytuacja rodem z taniego filmu akcji skrzyżowanego z czarną komedią (już słyszę tę muzykę w tleJ):  Całą sobą próbuję komunikować, że generalnie to przecież nic się nie dzieje, że właśnie jest kontrola. Jednocześnie grzebię ukradkowo w portfelu i kątem oka zerkam  za okno w nadziei, że dojedziemy do celu zanim para kanarów dojdzie do mnie.  Czas zwalnia, każda sekunda wlecze się niemiłosiernie aż w końcu staje przede mną miła, atrakcyjna kobieta (notabene zaprzeczenie stereotypu kanara). Ta sama kobieta, która sprawdzała wcześniej mój bilet. Patrzy na mnie, uśmiecha się i mówi: „A pani to nie musi pokazywać biletu. Widziałyśmy się przecież rano”. Roześmiałam się perliście i nerwowo (pewnie tylko ja wiedziałam, że nerwowo), rzuciłam głupotę w stylu: „Jeszcze raz i kawa” i wyskoczyłam czym prędzej z autobusu. Wracając do domu kupiłam bilet.
Dziś z kolei był dzień ogłoszenia wyników. Od jakiegoś czasu biorę udział w wielu internetowych konkursach i o dziwo wygrywam. Są to zwykle konkursy, w których można wygrać bilety na koncerty. Tłumaczę to sobie w ten sposób, że pewnie po pierwsze niewielu ludzi wie, że można w ten sposób wygrać bilety na takie świetne koncerty, a po drugie muzyka, jaka mnie interesuje, nie ma aż tak dużej publiki, żeby prawdopodobieństwo wygranej było tak małe jak w lotto. Trzeba jednak przyznać, że idzie mi nieźle, bo jak dotąd nie udało mi się tylko dwa razy i całą jesień spędziłam na cudownych koncertach. Jednak na tym, którego wyniki miały zostać ogłoszone dziś, zależało mi najbardziej. Chodziło przecież o koncert Bobby’ego McFerrina.  Wstałam więc rano zaparzyłam kawkę, sprawdzam pocztę, a tu najlepsza możliwa wiadomość – wygrałam!! Co prawda Bobby’ego widziałam na żywo w tamtym roku w maju, ale niewiadomo, kiedy będzie kolejna okazja, więc  żal nie skorzystać tym bardziej, że bilet jest za darmo. Cudnie jest rozpocząć w ten sposób dzień. Szczerze mówiąc nie bardzo jestem w stanie przypomnieć sobie, co robiłam potem, bo około południa resztę dnia zdominowała kolejna wiadomość. W ferworze poszukiwania pracy i po marnych jego skutkach, zaczęłam szukać alternatywy dla zwykłych portali internetowych z ogłoszeniami o pracę. W ten sposób trafiłam na stronę biura karier mojej uczelni i poczytałam o programach unijnych dla studentów i absolwentów. Pomyślałam o wyjeździe za granicę, ale na to było już trochę za późno. Znalazłam za to program uczelniany współfinansowany przez unię, w ramach którego studenci mogli otrzymać grant na staż w firmie, którą sami wybiorą. Pomyślałam: „A co mi szkodzi!” i zarejestrowałam się na stronie. O przyznaniu miejsca stażowego decydowało spełnienie wymogów formalnych i  kolejność internetowych zapisów  w dniu i o godzinie określonej przez organizatora. Starałam się mocno, ale niestety sprzęt zawiódł i wylądowałam jako trzecia na liście rezerwowej. Chętnych było naprawdę sporo. Dlatego, gdy dziś około południa zadzwoniła do mnie pani z biura karier i poinformowała mnie, że jednak mam to miejsce, bo dwie osoby przede mną nie spełniają wymogów formalnych, wzniosłam się pod sam sufit ze szczęścia. Czasu na znalezienie pracodawcy mam niewiele, bo tylko 2 tygodnie, ale już dziś zaczynam intensywnie myśleć nad firmami, do których mogę się zgłosić. Myślę, że jestem na świetnej pozycji, bo potencjalny pracodawca nie płaci za mnie nic- wynagrodzenie to stypendium, ja wykupuję ubezpieczenie, jedyny nominalny koszt pokrywany przez pracodawcę, to badania lekarskie i szkolenie bhp. No nic, pora włączyć Internet i zacząć szukać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz