niedziela, 29 stycznia 2012

7 lipca 2011


Zdecydowałam, że miesiąc przed podjęciem pracy przeznaczam na prawdopodobnie ostatnie w życiu tak długie wakacje. No może nie do końca wakacje, bo jadąc do B. spakowałam wszystkie książki potrzebne do pisania pracy magisterskiej. Założenie było więc takie, że trochę się lenię, trochę piszę. I owszem: lenić się- lenię, pisać – piszę, ale pamiętnik, nie pracę magisterską.
Lubię spacerować po C., bo tu niemal z każdym miejscem związana jest jakaś historia. Moja prywatna historia. Co prawda kilku takich miejsc zwyczajnie już nie ma, ale niektóre są i pewnie długo będą. Tuż obok mojego domu jest szkoła, w której uczyłam się osiem lat, a na jej terenie boisko, na którym spędzałam popołudnia z kolegami i koleżankami. Kawałek dalej jest park i ławka, na której spędziłam pewną ciepłą, letnią noc w towarzystwie mojej nastoletniej miłości. Na środku rynku jest zaś mały kranik z pitną wodą, który był dla mnie mekką, gdy nad ranem w towarzystwie przyjaciół wracałam z pierwszych , wakacyjnych, całonocnych imprez. Niestety w miejscu gdzie chodziłam na spacery z tatą i psem jest w tej chwili supermarket. Z kolei zaciszny i nieco zaniedbany park, gdzie chodziło się na wagary i piło tanie wino, zmienił się w wypielęgnowany klomb. Ale przecież tak jest ze wszystkim. Także z ludźmi. Zawsze, gdy na dłużej przebywam w C., spotykam wielu bliższych i dalszych znajomych. Wrażenia są dokładnie takie jak odnośnie miejsc. Jedni są dokładnie tacy, jakich ich zapamiętałam, innych z trudem poznaję na ulicy i po chwili rozmowy mam wrażenie, że mam do czynienia z zupełnie z innym człowiekiem niż ten, którego pamiętam. Najmilsze są chwile, gdy spotykasz kogoś, kogo znasz, ale niekoniecznie myślisz o nim jako dobrym znajomym,. Po chwili rozmowy okazuje się, że cieszy się na twój widok nawet bardziej niż ci, z którymi masz/miałeś więcej wspólnego. Taka historia przydarzyła się mi właśnie dziś. Byłam na zakupach i spotkałam C.- brata mojego dobrego licealnego kolegi. Stał przede mną w kolejce do kasy skupiony na pani ekspedientce (zawsze lubił flirtować, więc nie dziwiło mnie, że nawet pani w sklepie nie potrafił sobie odpuścić). Stałam cichutko, lekko rozbawiona i zastanawiałam się czy mnie w ogóle zauważy. Zauważył i szczerze się ucieszył.  Pogawędziliśmy chwilę, pośmialiśmy się i rozstaliśmy życząc sobie nawzajem powodzenia i kolejnego spotkania w niedalekiej przyszłości. Miłe to i dziwne zarazem, bo z jego bratem kompletnie nie mam już kontaktu mimo, że swego czasu uważałam go za przyjaciela.
A więc lenię się i snuję po ulicach mojego rodzinnego miasta. Odwiedzam też Słodkiego Łobuza i z dnia na dzień kocham go coraz mocniej mimo, iż potrafi w ciągu 2 minut z aniołka przeobrazić się w histerycznego bachora. Raz w zezłościwszy się niewiadomo o co, ugryzł mnie w szyję tak mocno, że pozostał siny ślad. Zabawne to było, bo potem znajomi pytali mnie, któż to zrobił mi taką „malinkę”, a ja odpowiadałam: „Ach, spędziłam weekend w towarzystwie pewnego przystojnego bruneta… Cudne niebieskie oczy, ok. metr wzrostu, niedługo skończy trzy lata”. Wtedy oczywiście następował ogólny śmiech. Wracając do Słodkiego Łobuza, już dziś wiem, że będzie łamał niewieście serca. Ma rozbrajający uśmiech i zapominam o wszystkich jego wybrykach, gdy przekraczam próg, a on podbiega do mnie i pyta: „Ciociu, napijes sie ebatki?”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz