niedziela, 29 stycznia 2012

5 Luty 2011


Okrągłe urodziny mają to do siebie, że człowiek, choćby tego jednego dnia albo w czasie bezpośrednio poprzedzającym ich nadejście, na chwilę się zatrzymuje i zaczyna zadawać sobie rozstrzygające pytania. Nie żeby przy innych okazjach tego nie robił, ale jakoś tak się składa, że kończąc dwadzieścia pięć, trzydzieści, czterdzieści lat z tyłu głowy zapala nam się czerwone światło i na chwilę zatrzymujemy się, by podumać nad sobą. Bynajmniej ja tak mam. Wszystko jakoś tak się poukładało, że ostatnimi czasy dumam sobie tak pewnie nieco częściej niż statystyczny Polak.
Czy jestem szczęśliwa? Tak. Droga, jaką przeszłam przez ostatnie dwa i pół roku była kręta i wyboista, ale powoli wychodzę na prostą. Z tej perspektywy mam więc powody do radości, mnóstwo powodów do radości. Mimo to nie tak wyobrażałam sobie siebie samą u progu tzw. dorosłego życia. Doskonale wiedziałam, co chciałabym osiągnąć do tego czasu. Oczywiście zakładałam, że nie wszystko może się udać, że plany mogą ulec zmianie, że coś może się popsuć. Nie pomyślałam chyba tylko, że mogę popsuć się ja sama.
Gdzie jest  więc punkt odniesienia? Czy jestem to ja sprzed sierpnia 2008 -  pełna planów, pomysłów, powoli, ale uparcie realizująca swoje marzenia, aktywna i roześmiana  - czy może ja z lutego 2011 – ex pacjentka szpitala psychiatrycznego  po dwuletniej kuracji neuroleptykami, od pół roku bez prochów i póki co „zdrowa”. Ja -  młoda kobieta czy ja – wariatka?
Mogę powiedzieć sobie: „Spójrz, jaką drogę przeszłaś! Lada chwila obronisz pracę magisterską, znów jesteś samodzielna, odnosisz pierwsze sukcesy w pracy. W pracy, w której nikt nie daje Ci taryfy ulgowej. Od pół roku nie bierzesz leków, czujesz się bardzo dobrze, otacza Cię kochająca rodzina i grono wiernych przyjaciół, którzy wspierali Cię w najtrudniejszych chwilach. Czy uwierzyłabyś, że tak będzie wyglądać Twoje życie za dwa i pół roku w momencie, gdy zostałaś wypisana, że szpitala z diagnozą schizofrenii nieokreślonej?” Nie uwierzyłabym. Pewnie zaśmiałabym się gorzko. I prawda, jestem z tego wszystkiego dumna . Daje mi to powody, by czuć się niewyobrażalnie szczęśliwą. Ale to wszystko nie byłoby możliwe, gdybym zapomniała siebie sprzed sierpnia 2008 i nie uwierzyła, że choć część tamtej mnie może wrócić.
Od jakiegoś czasu budzę się i czuję, że jestem. Gdy było źle odeszłam. Właściwie to sama za bardzo nie wiem dokąd. Trudno opisać świat, w którym znienacka obudziłam się pewnego ranka. Potem pojawił się risperidon i zawisłam gdzieś pomiędzy. Trwałam tak przez prawie dwa lata. Dziś znowu jestem. Wróciłam. Chyba nigdy za nikim tak bardzo nie tęskniłam jak za sobą.
Dziś mam urodziny. Okrągłe. Trzeba je uczcić. Zaprosiłam przyjaciół i znajomych. Będzie ponad dwadzieścia osób. Na wieszaku wisi sukienka  z second handu. Śliczna jest. Nigdy nie byłam szczupła, a neuroleptyki i siedzenie w domu sprawiły, że jest mnie jeszcze więcej. Mimo to w tej sukience czuję się ładna i kobieca. Pewnie to dlatego, że w czerwonym zawsze było mi do twarzy, a krój podkreśla tzw. strategiczne miejsca.
 Nie wiem czy pomieścimy się w moim pokoju i czy polubią się ci, którzy się nie znają. Nie wiem czy nie zabraknie jedzenia i alkoholu. Mam nadzieję, że przyjezdni trafią i że dojadą zanim będzie trzeba ruszać do klubu. Dobrze, że przyjaciółki pomogą mi w przygotowaniach, bo pracuję dziś i samej trudno byłoby mi wszystko ogarnąć. Planuję, organizuję i w międzyczasie skaczę z radości, że dziś znów właśnie takie myśli zaprzątają mi głowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz